Weszła do sklepu w to niedzielne popołudnie – w porze bezruchu. Sam środek czasu, kiedy wszyscy odpoczywają po obiedzie. Klienci zaczynają pojawiać się jakieś pół godziny później, a prawdziwy młyn zaczyna dopiero po dziewiętnastej. Wtedy miałem ponad godzinę śmiertelnej nudy na koncie i perspektywę kolejnej równie ekscytującej godziny przed sobą.
Obsłużyłem Ją szybko i sprawnie, jak mam to w zwyczaju – i z miejsca skomentowałem strój. A było co komentować, choć nie było tego dużo. I nic dziwnego, dzień był dość gorący i duszny. Wyglądała, jakby wybierała się na randkę, której głównym punktem jest ostry, dziki seks: bardzo skąpa, cienka bluzeczka (nie założyła stanika, sutki odznaczały się aż zbyt wyraźnie) i krótka, mocno porozcinana spódniczka. Górą czerń, dołem jadowita zieleń – dosłownie świeciła zgrabną dupcią. Z kilometra się ten tyłek zauważy, nie ma siły. Do tego szpilki. Nogi też klasa, nic tylko je rozłożyć… Kiedy tylko weszła, momentalnie zesztywniałem, a przed oczami zawirowały jak w kalejdoskopie bardzo pornograficzne wizje.
Tu i teraz, wypięta i gotowa, z zadartą spódniczką – a ja za Nią, wbijam się raz w jedno, raz w drugie czekające na mnie wejście. Oparta plecami o ścianę, przybita do niej moim drągiem. Leżąca na ladzie, z szeroko rozrzuconymi nogami i muszelką otwartą do granic możliwości – prosząca, żebym ją po prostu brał. Klęcząca na podłodze, wypięta, mówiąca, że zachowuje się jak suka i chce być zerżnięta jak suka… Ledwo się opanowałem.
Ale komentarz był, nie potrafiłem się opanować. Zresztą, nie miałem takiego zamiaru…
– W takim stroju to chyba trochę strach chodzić? – bezczelnie zmierzyłem Ją od stóp do głów. Dyskretnie pokreślone usta leciutko się rozchyliły, przebiegł po nich koniuszek języka.
– Dlaczego?
– Może wywoływać różne komentarze. I propozycje.
– Jakie na przykład? – widziała, że bezczelnie gapię się na Jej piersi. Sutki nabrzmiały, bardzo wyraźnie odznaczały się przez cienki materiał.
– Wiadomo, jakie…
– Może wiadomo… – zawiesiła głos. Przysunęła się bliżej. – A może…
– A może?…
Prawie stykaliśmy się czołami. Widziałem w Jej oczach jakieś dziwne błyski.
– A może chciałabym jakiś przykład teraz usłyszeć?…
– Komentarza czy propozycji?
– Jedno i drugie.
– Na pewno? – wymruczałem w Jej uszko, muskając je wargami i koniuszkiem języka.
– Na pewno.
Z lekka zdębiałem, fakt – ale nie dałem się dwa razy prosić.
– Strój specjalnie dobierany… Pod kątem szybkiego rżnięcia… – mruczałem cichutko, teraz łapałem wargami Jej ucho, skubałem. Zębami też, ale bardzo delikatnie.
– Szybkiego?
– Tak… I ostrego… Tylko zamknąć drzwi, zrzucić żaluzje…
– I co dalej?
Stała przewieszona przez ladę, z wypiętą pupą – nic tylko podciągnąć spódniczkę, odsunąć stringi… Powiedziałem jej to.
– Nie ma co odsuwać, kotku – zamruczała. – Nie gadaj co byś zrobił tylko to zrób. Na co czekasz?
Głęboki, piersiowy ton podziałał na mnie jak płachta na byka. Wyskoczyłem zza lady jakby coś wielkiego mocno mnie kopnęło. W sumie kopnęła żądza – dzika, nieopanowana…
Opuszczenie rolet trwało krótką chwilę. Zamknięcie drzwi – drugą. Odwracając się widziałem, że odwraca głowę w moją stronę, nadal przewieszona przez ladę. Jej ręce zsuwały się po tyłeczku w stronę dołu spódniczki. Nie miały długiej drogi do pokonania, ale były cudownie powolne. Zatrzymywały się, cofały nieco… Po jakimś tysiącu lat palce złapały skraj materiału i pociągnęły do góry. Z tą samą powolnością, z którą zmierzały w dół, teraz odsłaniały zgrabny tyłeczek. Nie wytrzymałem długo.
Kiedy spod zielonej kurtyny ukazał się wygolony, przecięty różową szczeliną wzgórek, już za Nią klęczałem. Rozchyliłem pośladki na boki i zaatakowałem. Ustami i językiem. Była już bardzo gotowa. Kiedy wessałem się w delikatne, ociekające wargi, głucho westchnęła. Całym ciałem położyła się na ladzie. Uniosła nogę, Jej muszelka otworzyła się bardzo szeroko. Wsunąłem palec do środka. Drugi. Jęczała, kiedy poruszałem dłonią w przód i w tył, coraz szybciej. Kciuk drugiej ręki zawędrował do Jej drugiego wejścia. Wsunąłem go delikatnie – wszedł do końca. Falowała biodrami, rozpychana z przodu i z tyłu.
– Czego teraz chcesz? Powiedz.
– Jeszcze pytasz?
– Pytam. Powiedz.
Nie przestawałem wiercić w niej palcami – coraz bardziej rwący się oddech był wspaniałą nagrodą. Chciałem się w Nią wbić. Brutalnie, jednym ruchem, do samego końca. Wyjść. I wejść ponownie, od tyłu. Wiedziałem, że nie wytrzymam długo, że wystarczy parę pchnięć…
– Zerżnij mnie. Jak dziwkę.
– Tak po prostu?
– Tak… tak po… po prostuuuu… – wyjęczała, gwałcona palcami.
– Jak dziwkę?
– Jak dziiiwkęęęuuuu…
– Tu?… – poruszyłem palcami w jej muszelce. – Czy tu?… – drugiemu pytaniu towarzyszył ruch kciuka w jej dupci.
– Gdzie chcesz… Rżnij mnie… Proszę… Błagam…
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, piękna pani. Nie ruszaj się.
Wstać i uwolnić nabrzmiały, wielki drąg – było kwestią kilku sekund. Nie ruszała się – czekała na mnie, rozwalona na ladzie… Rzadko się coś takiego widzi, nawet w pornolach…
Wystarczyło, że główka zaganiacza dotknęła Jej warg, żeby rzuciła biodrami w tył. Nadziała się do samego końca. To nie ja Ją – to Ona mnie rżnęła. Balansowałem na krawędzi, jeszcze tylko kilka ruchów dzieliło mnie od finału… Ale miałem ochotę na…
– Dość mokry, co?…
Zastygła i popatrzyła na mnie. Zamglony wzrok, półotwarte usta, nieobecny wyraz twarzy…
– Dość mokry?
– Żeby cię wypierdolić od tylca – widziałem, że Ją kręci używanie wulgaryzmów. – Żeby ci go wsadzić w dupsko i jebać…
– Tak… wypierdol mnie… jak kurwę… w dupę…
Wyszarpnąłem zaganiacza z Jej muszli – zamykając się, cichutko mlasnęła. Skierowałem jego główkę na jej drugie wejście i lekko pchnąłem. Była niesamowicie otwarta, wejście po samą nasadę nie trwało długo. Pojękiwała głucho przy każdym pchnięciu. Sięgnęła ręką gdzieś pod siebie i poczułem, jak bawi się moim woreczkiem. Przerywała na krótkie chwile, aby się dopieścić. Nie wytrzymałem długo. Kiedy tylko wszedłem w Nią do końca, zacząłem uderzać jak szaleniec. Wystarczyło kilka pchnięć, aby pulsowanie z podbrzusza przeniknęło mnie po koniuszki włosów – to był ostateczny sygnał. Strzelałem w Nią raz za razem, ochryple i głucho pojękiwała przy każdym uderzeniu mojej daniny o jej wnętrze.
– Musimy to jeszcze powtórzyć – powiedziałem do niej parę minut później. Byliśmy już przyzwoicie ubrani, staliśmy po przeciwnych stronach lady, żaluzje były z powrotem podniesione, a chłodny napój pomagał dojść do siebie.
– Nie ma sprawy, kiedyś tu do ciebie wpadnę i poprzeszkadzam.
– Kiedy?
– Nie wiem… – upiła łyczek ze szklanki. – ale chyba prędzej niż później. Powiem ci coś…
– Słucham cię bardzo uważnie?…
– Jeszcze nigdy nie doszłam tak szybko. Na razie, ogierze.
Jednym haustem dopiła napój, odstawiła szklankę i poszła. Nie spodziewałem się, że będzie zdolna do czegoś takiego. Po siedmiu latach razem. Ona. Moja Pani.
