Antrakt


Bez kategorii / poniedziałek, 9 listopada, 2020

Weszła do sklepu w to niedzielne popołudnie – w porze bezruchu. Sam środek czasu, kiedy wszyscy odpoczywają po obiedzie. Klienci zaczynają pojawiać się jakieś pół godziny później, a prawdziwy młyn zaczyna dopiero po dziewiętnastej. Wtedy miałem ponad godzinę śmiertelnej nudy na koncie i perspektywę kolejnej równie ekscytującej godziny przed sobą.

Obsłużyłem Ją szybko i sprawnie, jak mam to w zwyczaju – i z miejsca skomentowałem strój. A było co komentować, choć nie było tego dużo. I nic dziwnego, dzień był dość gorący i duszny. Wyglądała, jakby wybierała się na randkę, której głównym punktem jest ostry, dziki seks: bardzo skąpa, cienka bluzeczka (nie założyła stanika, sutki odznaczały się aż zbyt wyraźnie) i krótka, mocno porozcinana spódniczka. Górą czerń, dołem jadowita zieleń – dosłownie świeciła zgrabną dupcią. Z kilometra się ten tyłek zauważy, nie ma siły. Do tego szpilki. Nogi też klasa, nic tylko je rozłożyć… Kiedy tylko weszła, momentalnie zesztywniałem, a przed oczami zawirowały jak w kalejdoskopie bardzo pornograficzne wizje.

Tu i teraz, wypięta i gotowa, z zadartą spódniczką – a ja za Nią, wbijam się raz w jedno, raz w drugie czekające na mnie wejście. Oparta plecami o ścianę, przybita do niej moim drągiem. Leżąca na ladzie, z szeroko rozrzuconymi nogami i muszelką otwartą do granic możliwości – prosząca, żebym ją po prostu brał. Klęcząca na podłodze, wypięta, mówiąca, że zachowuje się jak suka i chce być zerżnięta jak suka… Ledwo się opanowałem.

Ale komentarz był, nie potrafiłem się opanować. Zresztą, nie miałem takiego zamiaru…

– W takim stroju to chyba trochę strach chodzić? – bezczelnie zmierzyłem Ją od stóp do głów. Dyskretnie pokreślone usta leciutko się rozchyliły, przebiegł po nich koniuszek języka.

– Dlaczego?

– Może wywoływać różne komentarze. I propozycje.

– Jakie na przykład? – widziała, że bezczelnie gapię się na Jej piersi. Sutki nabrzmiały, bardzo wyraźnie odznaczały się przez cienki materiał.

– Wiadomo, jakie…

– Może wiadomo… – zawiesiła głos. Przysunęła się bliżej. – A może…

– A może?…

Prawie stykaliśmy się czołami. Widziałem w Jej oczach jakieś dziwne błyski.

– A może chciałabym jakiś przykład teraz usłyszeć?…

– Komentarza czy propozycji?

– Jedno i drugie.

– Na pewno? – wymruczałem w Jej uszko, muskając je wargami i koniuszkiem języka.

– Na pewno.

Z lekka zdębiałem, fakt – ale nie dałem się dwa razy prosić.

– Strój specjalnie dobierany… Pod kątem szybkiego rżnięcia… – mruczałem cichutko, teraz łapałem wargami Jej ucho, skubałem. Zębami też, ale bardzo delikatnie.

– Szybkiego?

– Tak… I ostrego… Tylko zamknąć drzwi, zrzucić żaluzje…

– I co dalej?

Stała przewieszona przez ladę, z wypiętą pupą – nic tylko podciągnąć spódniczkę, odsunąć stringi… Powiedziałem jej to.

– Nie ma co odsuwać, kotku – zamruczała. – Nie gadaj co byś zrobił tylko to zrób. Na co czekasz?

Głęboki, piersiowy ton podziałał na mnie jak płachta na byka. Wyskoczyłem zza lady jakby coś wielkiego mocno mnie kopnęło. W sumie kopnęła żądza – dzika, nieopanowana…

Opuszczenie rolet trwało krótką chwilę. Zamknięcie drzwi – drugą. Odwracając się widziałem, że odwraca głowę w moją stronę, nadal przewieszona przez ladę. Jej ręce zsuwały się po tyłeczku w stronę dołu spódniczki. Nie miały długiej drogi do pokonania, ale były cudownie powolne. Zatrzymywały się, cofały nieco… Po jakimś tysiącu lat palce złapały skraj materiału i pociągnęły do góry. Z tą samą powolnością, z którą zmierzały w dół, teraz odsłaniały zgrabny tyłeczek. Nie wytrzymałem długo.

Kiedy spod zielonej kurtyny ukazał się wygolony, przecięty różową szczeliną wzgórek, już za Nią klęczałem. Rozchyliłem pośladki na boki i zaatakowałem. Ustami i językiem. Była już bardzo gotowa. Kiedy wessałem się w delikatne, ociekające wargi, głucho westchnęła. Całym ciałem położyła się na ladzie. Uniosła nogę, Jej muszelka otworzyła się bardzo szeroko. Wsunąłem palec do środka. Drugi. Jęczała, kiedy poruszałem dłonią w przód i w tył, coraz szybciej. Kciuk drugiej ręki zawędrował do Jej drugiego wejścia. Wsunąłem go delikatnie – wszedł do końca. Falowała biodrami, rozpychana z przodu i z tyłu.

– Czego teraz chcesz? Powiedz.

– Jeszcze pytasz?

– Pytam. Powiedz.

Nie przestawałem wiercić w niej palcami – coraz bardziej rwący się oddech był wspaniałą nagrodą. Chciałem się w Nią wbić. Brutalnie, jednym ruchem, do samego końca. Wyjść. I wejść ponownie, od tyłu. Wiedziałem, że nie wytrzymam długo, że wystarczy parę pchnięć…

– Zerżnij mnie. Jak dziwkę.

– Tak po prostu?

– Tak… tak po… po prostuuuu… – wyjęczała, gwałcona palcami.

– Jak dziwkę?

– Jak dziiiwkęęęuuuu…

– Tu?… – poruszyłem palcami w jej muszelce. – Czy tu?… – drugiemu pytaniu towarzyszył ruch kciuka w jej dupci.

– Gdzie chcesz… Rżnij mnie… Proszę… Błagam…

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, piękna pani. Nie ruszaj się.

Wstać i uwolnić nabrzmiały, wielki drąg – było kwestią kilku sekund. Nie ruszała się – czekała na mnie, rozwalona na ladzie… Rzadko się coś takiego widzi, nawet w pornolach…

Wystarczyło, że główka zaganiacza dotknęła Jej warg, żeby rzuciła biodrami w tył. Nadziała się do samego końca. To nie ja Ją – to Ona mnie rżnęła. Balansowałem na krawędzi, jeszcze tylko kilka ruchów dzieliło mnie od finału… Ale miałem ochotę na…

– Dość mokry, co?…

Zastygła i popatrzyła na mnie. Zamglony wzrok, półotwarte usta, nieobecny wyraz twarzy…

– Dość mokry?

– Żeby cię wypierdolić od tylca – widziałem, że Ją kręci używanie wulgaryzmów. – Żeby ci go wsadzić w dupsko i jebać…

– Tak… wypierdol mnie… jak kurwę… w dupę…

Wyszarpnąłem zaganiacza z Jej muszli – zamykając się, cichutko mlasnęła. Skierowałem jego główkę na jej drugie wejście i lekko pchnąłem. Była niesamowicie otwarta, wejście po samą nasadę nie trwało długo. Pojękiwała głucho przy każdym pchnięciu. Sięgnęła ręką gdzieś pod siebie i poczułem, jak bawi się moim woreczkiem. Przerywała na krótkie chwile, aby się dopieścić. Nie wytrzymałem długo. Kiedy tylko wszedłem w Nią do końca, zacząłem uderzać jak szaleniec. Wystarczyło kilka pchnięć, aby pulsowanie z podbrzusza przeniknęło mnie po koniuszki włosów – to był ostateczny sygnał. Strzelałem w Nią raz za razem, ochryple i głucho pojękiwała przy każdym uderzeniu mojej daniny o jej wnętrze.

– Musimy to jeszcze powtórzyć – powiedziałem do niej parę minut później. Byliśmy już przyzwoicie ubrani, staliśmy po przeciwnych stronach lady, żaluzje były z powrotem podniesione, a chłodny napój pomagał dojść do siebie.

– Nie ma sprawy, kiedyś tu do ciebie wpadnę i poprzeszkadzam.

– Kiedy?

– Nie wiem… – upiła łyczek ze szklanki. – ale chyba prędzej niż później. Powiem ci coś…

– Słucham cię bardzo uważnie?…

– Jeszcze nigdy nie doszłam tak szybko. Na razie, ogierze.

Jednym haustem dopiła napój, odstawiła szklankę i poszła. Nie spodziewałem się, że będzie zdolna do czegoś takiego. Po siedmiu latach razem. Ona. Moja Pani.