O tej całej komunii dowiedział się dwa dni przed uroczystością, w piątek, kiedy Agata przyniosła do domu prezent dla chrześnicy. Odpuścił sobie uporczywe milczenie, narzucone przez ego po poniedziałkowej awanturze. Nie potrafił się opanować, bo zakup jadowitą czerwienią okropnie gryzł się z resztą mieszkania.
– Gdzie ty to chcesz postawić?
– Nigdzie
– To po zarazę kupowałaś?
– Łucja ma komunię, wiesz?
Następny rodzinny zlot – nawet nie miał siły kląć. I trzeba będzie iść. I udawać, że wszystko jest OK. Nie miał najmniejszej ochoty udawać, w ogóle nie miał zamiaru w niedzielę ruszać się z domu. Dość ważne zlecenie piliło, a poza tym miał jeszcze książkę do dokończenia. Jakby tego było mało, jeszcze nie zdążył poznać rodzinki ze strony żony, a już serdecznie znienawidził imprezy w tym towarzystwie.
– O której ten cyrk?
Wystarczyło, żeby wywołać ostrą kłótnię. Ostatecznie, dla świętego spokoju musiał się zgodzić. Co prawda nie wierzył w te „dwie, trzy godzinki”, ale nie miał innego wyjścia.
Impreza na początku wyglądała dość spokojnie, nie licząc sporego zainteresowania grupki kuzynów strojem Agaty. Fakt, że ta jej żółta sukienka niewiele zakrywała, a eksponowała sporo. Po obiedzie sypnęły się żarty wciętych już wujków i nieco podchmielonych ciotek na temat: „A kiedy u was chrzciny?”. To jeszcze jakoś zniósł.
To, że dalecy kuzyni zaczęli Agacie wręcz nachalnie nadskakiwać, również. Ale kiedy żona, nic nie mówiąc, wstała od stołu i zniknęła na dłuższy czas, zaczął mieć wszystkiego dość. Przeprosił, wstał od stołu i wyszedł na przechadzkę. Od bramy do lasu miał jakieś pięć minut spacerkiem. Gdzieś w połowie drogi między drzewami mignęła mu szaro-żółta plama.
Spacerki z kuzynkiem? No to będzie ciekawie… Szybko przebył resztę dystansu. Gdzieś tu szli. Znowu szaro-żółty błysk. Prawie galopem wpadł na polankę. Że stanął jak przymurowany, to mało powiedziane. I nic dziwnego. Rzadko ma się okazję widzieć własną żonę w takim miejscu i w takiej akcji – szczególnie z perspektywy obserwatora. Stał więc i z narastającą wściekłością patrzył na Agatę, klęczącą przed jakimś kuzynem, którego imienia nawet nie starał się zapamiętać. Zresztą imię było najmniej ważne.
Liczyło się to, że kuzynek stał ze spodniami opuszczonymi do kostek, z fiutem na wierzchu, a Agata klęczała i sumiennie robiła mu loda. No nieźle… Góra jej sukienki była rozpięta, miała piersi na wierzchu. Nie musiał długo czekać, aby obejrzeć sobie aparat kuzyna znikający między nimi.
Nie patrzył dłużej. Praktycznie nieprzytomny, powlókł się do samochodu. Zatrzaśnięty w kabinie, przeszukał media i puścił najcięższą muzykę, jaką znalazł. Po jakimś czasie zobaczył roześmianą Agatę w towarzystwie tego buca. Prawie godzina. Niezła jazdka.
Nie myślał, co robi. Kluczyk sam przekręcił się w stacyjce. Jedynka wskoczyła bez udziału świadomości. Agata zastąpiła mu drogę.
– Jedziesz gdzieś?
– Do domu.
Zjeżyła się. Prawie parsknęła.
– A co ze mną? Chcesz mnie tu zostawić?
– Tak źle się bawisz? – wymownie spojrzał na kuzyna.
– Przeginasz. Nie uważasz, że powinniśmy wracać razem?
Zaczęło go to wszystko dobijać. Czasem bywał złośliwy i bezczelny, ale Agata odsadziła go o kilka długości, i to spokojnym leszczem. Przed oczami zatańczyły czerwone koła.
– Kuzyn dotrzyma ci towarzystwa. I odwiezie do domu. To chyba niewiele za taki spacerek z lodami, i chyba nie tylko z lodami? – Przejechał obok nagle oniemiałej żony i ostro wyjechał na wiejską drogę.
To nie była jazda, tylko nieprzytomne darcie ogumienia. Przy każdym manewrze rozlegał się pisk katowanych opon. Na szczęście nie miał zbyt daleko – po dziesięciu minutach samobójczego rajdu nieco się uspokoił i był w stanie normalnie zaparkować pod blokiem.
Przed drzwiami mieszkania prawie zderzył się z sąsiadką. Przy pospiesznym mamrotaniu przeprosin nieco się w nią wgapił. Już dawno wpadła mu w oko i nieraz robiło mu się sztywno w spodniach na jej widok, ale ten strój zmiękczył go do reszty. W zasadzie nie było go zbyt dużo – zielona, opięta mikrospódniczka i biała bluzeczka, której głównym elementem był dekolt, opięte na figurze o modelowych proporcjach. Jeszcze tylko krótka, ogniście ruda fryzura i miła, regularna twarzyczka – i oto Monika w całej okazałości.
Maksymalnie rozkojarzony, najpierw stuknął głową w drzwi, a później upuścił klucze. Brzęk odbił się echem na klatce. Klnąc pod nosem, schylił się po klucze i znowu rozległ się głuchy stuk. Kolejny guz. Wymamrotał pod nosem jakieś nieartykułowane, soczyste błogosławieństwo.
– Coś się stało? – Podskoczył. Tym razem udało mu się nie upuścić kluczy. Monika zawróciła na schodach i z zainteresowaniem obserwowała jego wyczyny.
– Długa historia – prawie warknął i zaraz się zawstydził. – Przepraszam…
– Nie ma sprawy. Coś nie w sosie dzisiaj…
– Teraz lepiej. Dziękuję. – Stwierdził, że teraz czuje coraz większe podniecenie i żadnej złości.
– Nie ma za co – odpowiedziała odruchowo, nieco zdziwiona. – Jak to lepiej?
– Pozwolisz się zaprosić na kawkę?
– Nie ma mowy – roześmiała się na widok jego miny. – Marcin, to ja cię zapraszam na kawkę. Teraz można się po tobie wszystkiego spodziewać, ale na pewno nie konkretnego szatana.
Promieniowała seksem i to masakrycznie go pociągało. Ale naprawdę lubił ją za złośliwość. I za żywą inteligencję. I za uśmiech. Cholernie ją lubił. Chyba wie, co się ze mną dzieje, jak z nią rozmawiam. Najchętniej bym ją… tu i teraz… Kontemplując grę mięśni jej nóg, kiedy pokonywała dwa metry dzielące ją od drzwi mieszkania, stwierdził potężne zesztywnienie i myślał o jednym. Ostatnie rezerwy samokontroli strzeliły z głośnym hukiem, kiedy weszli do jej pokoju.
Nie wiedząc kiedy, przycisnął się do jej pleców. Dłonie momentalnie powędrowały prosto na jej piersi. Zaskoczona, zesztywniała. Nie powiedziała ani słowa. Uwolnione po chwili bliźniaczki były jakby stworzone dla jego dłoni. Ośmielony jej nieco rwącym się oddechem, zsunął rękę niżej, na udo. Wyżej. Odsłonięcie wrażliwego, nagiego wzgórka skwitowała westchnieniem. Była lekko wilgotna. Wsunął do środka palec. Dwa. Trzy. Sapnęła głucho i oparła nogę na pufie. Wejście do jej jamki otworzyło się szerzej. Przesuwał dłonią tam i z powrotem. Monika odpowiadała lekkimi ruchami bioder. Dotknął czubkiem serdecznego palca jej drugiego wejścia. Przestała się ruszać i popatrzyła mu prosto w oczy. Przesunął kciukiem po jej nabrzmiałym guziczku. Z powrotem. Jeszcze raz. Teraz nie oponowała, kiedy zagłębiał palec w jej tyłeczku. Przeciwnie – taka penetracja obu jamek zdawała się sprawiać jej sporą przyjemność. Taka zabawa nie mogła trwać długo. I nie trwała. Miejsce palców zajął jego tłok, poruszający się arytmicznym, szarpiącym suwem. Ostro reagowała na jego uderzenia – szarpnięciami bioder i bogatą gamą sapnięć i jęków. Po chwili prawie wyła. Wyszarpnął z niej swój instrument i obficie udekorował jej tyłeczek, plecy, uda…
– Wiesz… ja…
– Ćśśśś… – przytuliła się do niego. – Było, minęło…
– A… ale…
– Teraz jest po równo. Idź, zaczekaj,porozmawiajcie…
Nie miał na to żadnej odpowiedzi. Tym bardziej, że przez skórę czuł, że Monika ma rację. Poczłapał do mieszkania, zastanowił się chwilę i usiadł nad zleceniem. Nie szło. Próbował poratować się książką. Nie dał rady. Zastanowił się chwilę i usiadł w fotelu.
Czekał.
